wtorek, 28 maja 2013

# 8.Louis cz.1

Nareszcie nadszedł wymarzony dzień każdego ucznia. A mianowicie chodzi o wakacje! Rzucając torbę z książkami w kąt przedpokoju pomaszerowałam szybkim krokiem do kuchni. Przy kuchence stała moja mama gotując coś pysznego – zapach był nieziemski. Byłam strasznie głodna więc już usiadłam przy beżowym marmurowym stole i z wielką niecierpliwością czekałam na obiad.
- No to co my tu dzisiaj mamy? – spytałam mamę, która podała mi talerz.
- Nic specjalnego…mam do Ciebie sprawę.
-No dawaj – powiedziałam z pełnymi ustami.
-Ja z twoim tatą wraz z ciocią i wujkiem idziemy na…przyjęcie…
-IMPREZĘ. Ok kontynuuj.
-No… I ciocia i wujek nie mają komu zostawić Tomas’a i czy mogłabyś się nim zająć przez ten czas kiedy nas nie będzię?
-No jasne! Uwielbiam Tomas’ka! Świetny bobasek!
-O… To się bardzo cieszę córciu, że się nim zajmiesz ale jest jeszcze jedna sprawa.
-Ok… zaczynam się bać – wziełam kolejny kęs pieczonego ziemniaka.
-Pamiętasz Louis’a? Syn kolegi twojego ojca.
-Tak…jakbym mogła zapomnieć…
- Zajmiesz się dzieckiem razem z nim.
W tym momencie zaczęłam się krztusić obiadem. Po 5 minutach doszłam do siebie i z niedowierzaniem popatrzyłam na moją rodzicielkę.
-Błagam Cię! Tylko nie Louis proszę! Błagam, błagam, błagam!!
- To naprawdę miły chłopak. Ostatnio go spotkałam i pytał się o Ciebie.
- Gdzieś to mam.
-To tylko jeden dzień. Na pewno sobie wszystko wyjaśnicie.
-Ale czemu nie mogę sama się zająć Tomas’em?!
-Boimy się po prostu, że nie dasz sobie rady. Oj daj już spokój naprawdę fajny chłopak z niego. Kto wie może w najbliższej przyszłości…
-Mamo…
- Dobra, już dobra – podniosła ręce w geście obronnym – wcinaj.
- W końcu gadasz do rzeczy.

Po zjedzonym posiłku rozmyślałam na temat tego jak ja wytrzymam z nim w jednym pomieszczeniu. To może się źle skończyć. Akurat on! Louis Tomlinson…zmora mojego dzieciństwa. Wiecznie byłam ośmieszana przez niego jako mała dziewczynka. A to oberwałam błotem w twarz, albo rzucanie robaków w moje włosy, straszenie recepturkami ale najgorsze wspomnieniem było obcięcie mojego warkocza który sięgał aż do pasa. To była moja duma a ten cały Tomlinson popsuł to wszystko. Później na szczęście wyprowadziłam się z tej dzielnicy i nie widywałam go do dziś  czego ogromnie się cieszę. Wiem, że nie powinno się chować urazy po tylu latach, ale nawet nie usłyszałam z jego ust słowa: przepraszam. Gówniarz. I pomyśleć, że już jutro go zobaczę.

Następnego dnia około godziny 15 ciocia wraz z wujkiem przyprowadzili małego Tomas’a.
- Ok kochanie jakbyś była głodna to wszystko jest w lodówce, o i pamiętaj byś miała telefon cały czas przy sobie dobrze? I błagam nie zrób niczego głupiego. I bądź miła dla Louis’a dobrze? – na ostatnią sugestię spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu.
- Oczywiście mamusiu – wymusiłam sztuczny uśmiech.
-Dobra trzymam Cię za słowo pa.
I…wyszli. Chata wolna…na chwilę. Super. Zaraz ma przyjść Louis. Świetnie jakby nie mogli mnie samej z dzieckiem zostawić. No ale trzeba mi jakoś życie uprzykrzać.
- No Tomas coś fajnego porobimy co?
Pukanie do drzwi. Usadowiłam malucha na kanapie i poszłam otworzyć. Stał w nich rzecz jasna Louis z bukietem różowych tulipanów. Na mój widok mu szczęka opadła… nie wiem czemu.
-[T.I]?
-Nie Święty Mikołaj.
-Rany, ale… wyładniałaś.
-Zapraszam – zignorowałam jego komplement – a kwiaty zaraz włożę do wazonu. Mama na pewno się ucieszy.
- Ale one są dla Ciebie – spojrzał mi prosto w oczy. Przez chwilę zapomniałam o tych złych chwilach. Rozmarzyłam się. Były takie niebieskie.
-A…dziękuje są śliczne.
-Jak ty – posłał mi chyba jeden z piękniejszych uśmiechów jakie w życiu widziałam.
-Aha – tylko tyle zdołałam powiedzieć – proszę rozgość się.
Chłopak zdjął z siebie skurzaną kurtkę i powędrował z stronę Tomas’a.

- Więc – zaczął- jak  tam Ci się życie układa?
-Fajnie.
- A to może coś…chciałabyś porobić skoro mały zasnął? – spojrzałam na Tomas’a który rzeczywiście spał w ramionach Lou.
-Zajmę się sobą spokojnie.
-O co Ci chodzi? – spytał nagle – czemu jesteś taka oschła?
Nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam się namiętnie w telewizor udając, że coś oglądam. Louis wstał z kanapy z Tomas’em w ramionach:
-Jak chcesz…Jak Ci może przejdzie to jestem na górze.
Nie miałam najmniejszego zamiaru iść do niego i go przepraszać. Niby za co? Niech się mądrala domyśli. Dla zabicia czasu postanowiłam zrobić ciasto czekoladowe na które mam wielką ochotę od miesiąca. Wyjęłam najpotrzebniejsze produkty i brałam się do roboty. Mianowicie gotowanie było moją pasją, uspokajało mnie i przez moment zapomniałam o obecności Lou.
- Co robisz? – spytał Tomlinson.
-Miałeś się do mnie nie odzywać.
-Oj tam. Mimo, że jesteś oziębła to chcę nawiązać z tobą jakiś…lepszy kontakt.
-Już se przypomniałeś?
-No tak. Kurde [T.I] byliśmy dziećmi ja nie wiedziałem co robię. Byłem łobuzem to fakt i jeśli zrobiłem Ci krzywdę to przepraszam.
-Ok nie ma sprawy – machnęłam niechcąco ręką, w której miałam garstkę mąki. Louis dostał prosto w twarz.
-Ups…przepraszam ja…
Teraz ja oberwałam. Widać, że chłopak nie chciał dać za wygraną.
-Ach tak chcesz się bawić – powiedziałam rozbijając jajko na jego pięknie ułożonych włosach.
-Oczywiście panno [T.I] – wziął kawałek miękkego miasła na dwa palce i rozsmarował go na moim policzku.
W tym momencie zaczęła się bitwa na jedzienie. Obrywaliśmy od siebie równo. Kuchnia była w tragicznym stanie; wszędzie masa czekoladowa, jajka, mąka itd. Nie wiem jak ale wylądowałam na Louis’ie siedząc na nim okrakiem. Przez chwilę parzyliśmy sobie w oczy. Dotknął delikatnie mojego policzka robiąc na nim nie znane mi wzory.
-Jesteś taka piękna – powiedział to i już miał mnie pocałować gdy nagle Tomas zaczął płakać.
- Ja pójdę – powiedziałam speszona.
Po chwili byłam już na górzę. Maluch siedział w kołysce machając rączkami we wszystkie strony. Chwyciłam go by sprawdzić czy nie miał przypadkiem gorączki. Tomas miał dość spore wypieki na twarzy, łzy spływały mu delikatnie po policzkach. Zaczęłam panikować. Nie wiedziałam co robić.
- Louis! – krzyknęłam z łamiącym się głosem.
-Co się stało? – nawet nie zauważyłam kiedy znalazł się koło mnie.
-Ma wypieki…gorączkę i nwm co robić…. Louis boję się. Ja, ja nwm co mam zrobić. Nie wiem jakie lekarstwa zażywają dzieci…zadzwońmy do mojej ciotki.

-Po pierwsze: [T.I] spokojnie, jestem przy tobie, po drugie: nie ma się czym martwić, bo ja znam dobry patent na zbicie gorączki i małemu zaraz nic nie będzie i po trzecie: już się nie denerwuj dobrze? – przy ostatnim zdaniu objął mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i skierowaliśmy się w stronę kuchni.
TomlinsonLover.

3-4 KOMENTARZE = NASTĘPNA CZĘŚĆ :* <3

5 komentarzy:

  1. super pomysł na bloog :):) pięknie

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww. Boskie. Czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny :)
    Zapraszam na mojego bloga: http://so-many-dreams-one-direction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę , że ktoś tu używa szantażu ;D..nie ma to jak mała bitwa w kuchni z romantycznym uniesieniem.Tylko szkoda ciasta ;<
    I mieli się zacząć całkować ciupasko jedna ! W następnym rozdziale ktoś ma się całować może nawet z kozą ale pocałunek ma być !

    OdpowiedzUsuń