Nareszcie
nadszedł wymarzony dzień każdego ucznia. A mianowicie chodzi o wakacje!
Rzucając torbę z książkami w kąt przedpokoju pomaszerowałam szybkim krokiem do
kuchni. Przy kuchence stała moja mama gotując coś pysznego – zapach był
nieziemski. Byłam strasznie głodna więc już usiadłam przy beżowym marmurowym
stole i z wielką niecierpliwością czekałam na obiad.
- No to co
my tu dzisiaj mamy? – spytałam mamę, która podała mi talerz.
- Nic
specjalnego…mam do Ciebie sprawę.
-No dawaj –
powiedziałam z pełnymi ustami.
-Ja z twoim
tatą wraz z ciocią i wujkiem idziemy na…przyjęcie…
-IMPREZĘ. Ok
kontynuuj.
-No… I
ciocia i wujek nie mają komu zostawić Tomas’a i czy mogłabyś się nim zająć
przez ten czas kiedy nas nie będzię?
-No jasne!
Uwielbiam Tomas’ka! Świetny bobasek!
-O… To się
bardzo cieszę córciu, że się nim zajmiesz ale jest jeszcze jedna sprawa.
-Ok…
zaczynam się bać – wziełam kolejny kęs pieczonego ziemniaka.
-Pamiętasz
Louis’a? Syn kolegi twojego ojca.
-Tak…jakbym
mogła zapomnieć…
- Zajmiesz
się dzieckiem razem z nim.
W tym
momencie zaczęłam się krztusić obiadem. Po 5 minutach doszłam do siebie i z
niedowierzaniem popatrzyłam na moją rodzicielkę.
-Błagam Cię!
Tylko nie Louis proszę! Błagam, błagam, błagam!!
- To
naprawdę miły chłopak. Ostatnio go spotkałam i pytał się o Ciebie.
- Gdzieś to
mam.
-To tylko
jeden dzień. Na pewno sobie wszystko wyjaśnicie.
-Ale czemu
nie mogę sama się zająć Tomas’em?!
-Boimy się
po prostu, że nie dasz sobie rady. Oj daj już spokój naprawdę fajny chłopak z
niego. Kto wie może w najbliższej przyszłości…
-Mamo…
- Dobra, już
dobra – podniosła ręce w geście obronnym – wcinaj.
- W końcu
gadasz do rzeczy.
Po zjedzonym
posiłku rozmyślałam na temat tego jak ja wytrzymam z nim w jednym
pomieszczeniu. To może się źle skończyć. Akurat on! Louis Tomlinson…zmora
mojego dzieciństwa. Wiecznie byłam ośmieszana przez niego jako mała dziewczynka.
A to oberwałam błotem w twarz, albo rzucanie robaków w moje włosy, straszenie
recepturkami ale najgorsze wspomnieniem było obcięcie mojego warkocza który
sięgał aż do pasa. To była moja duma a ten cały Tomlinson popsuł to wszystko.
Później na szczęście wyprowadziłam się z tej dzielnicy i nie widywałam go do
dziś czego ogromnie się cieszę. Wiem, że
nie powinno się chować urazy po tylu latach, ale nawet nie usłyszałam z jego
ust słowa: przepraszam. Gówniarz. I pomyśleć, że już jutro go zobaczę.
Następnego
dnia około godziny 15 ciocia wraz z wujkiem przyprowadzili małego Tomas’a.
- Ok
kochanie jakbyś była głodna to wszystko jest w lodówce, o i pamiętaj byś miała
telefon cały czas przy sobie dobrze? I błagam nie zrób niczego głupiego. I bądź
miła dla Louis’a dobrze? – na ostatnią sugestię spojrzała na mnie spod
przymrużonych oczu.
- Oczywiście
mamusiu – wymusiłam sztuczny uśmiech.
-Dobra
trzymam Cię za słowo pa.
I…wyszli.
Chata wolna…na chwilę. Super. Zaraz ma przyjść Louis. Świetnie jakby nie mogli
mnie samej z dzieckiem zostawić. No ale trzeba mi jakoś życie uprzykrzać.
- No Tomas
coś fajnego porobimy co?
Pukanie do
drzwi. Usadowiłam malucha na kanapie i poszłam otworzyć. Stał w nich rzecz
jasna Louis z bukietem różowych tulipanów. Na mój widok mu szczęka opadła… nie
wiem czemu.
-[T.I]?
-Nie Święty
Mikołaj.
-Rany, ale…
wyładniałaś.
-Zapraszam –
zignorowałam jego komplement – a kwiaty zaraz włożę do wazonu. Mama na pewno
się ucieszy.
- Ale one są
dla Ciebie – spojrzał mi prosto w oczy. Przez chwilę zapomniałam o tych złych
chwilach. Rozmarzyłam się. Były takie niebieskie.
-A…dziękuje
są śliczne.
-Jak ty –
posłał mi chyba jeden z piękniejszych uśmiechów jakie w życiu widziałam.
-Aha – tylko
tyle zdołałam powiedzieć – proszę rozgość się.
Chłopak
zdjął z siebie skurzaną kurtkę i powędrował z stronę Tomas’a.
- Więc –
zaczął- jak tam Ci się życie układa?
-Fajnie.
- A to może
coś…chciałabyś porobić skoro mały zasnął? – spojrzałam na Tomas’a który
rzeczywiście spał w ramionach Lou.
-Zajmę się
sobą spokojnie.
-O co Ci
chodzi? – spytał nagle – czemu jesteś taka oschła?
Nic nie
odpowiedziałam. Patrzyłam się namiętnie w telewizor udając, że coś oglądam.
Louis wstał z kanapy z Tomas’em w ramionach:
-Jak
chcesz…Jak Ci może przejdzie to jestem na górze.
Nie miałam
najmniejszego zamiaru iść do niego i go przepraszać. Niby za co? Niech się
mądrala domyśli. Dla zabicia czasu postanowiłam zrobić ciasto czekoladowe na
które mam wielką ochotę od miesiąca. Wyjęłam najpotrzebniejsze produkty i
brałam się do roboty. Mianowicie gotowanie było moją pasją, uspokajało mnie i
przez moment zapomniałam o obecności Lou.
- Co robisz?
– spytał Tomlinson.
-Miałeś się
do mnie nie odzywać.
-Oj tam.
Mimo, że jesteś oziębła to chcę nawiązać z tobą jakiś…lepszy kontakt.
-Już se
przypomniałeś?
-No tak.
Kurde [T.I] byliśmy dziećmi ja nie wiedziałem co robię. Byłem łobuzem to fakt i
jeśli zrobiłem Ci krzywdę to przepraszam.
-Ok nie ma
sprawy – machnęłam niechcąco ręką, w której miałam garstkę mąki. Louis dostał
prosto w twarz.
-Ups…przepraszam
ja…
Teraz ja
oberwałam. Widać, że chłopak nie chciał dać za wygraną.
-Ach tak
chcesz się bawić – powiedziałam rozbijając jajko na jego pięknie ułożonych
włosach.
-Oczywiście
panno [T.I] – wziął kawałek miękkego miasła na dwa palce i rozsmarował go na
moim policzku.
W tym
momencie zaczęła się bitwa na jedzienie. Obrywaliśmy od siebie równo. Kuchnia
była w tragicznym stanie; wszędzie masa czekoladowa, jajka, mąka itd. Nie wiem
jak ale wylądowałam na Louis’ie siedząc na nim okrakiem. Przez chwilę
parzyliśmy sobie w oczy. Dotknął delikatnie mojego policzka robiąc na nim nie
znane mi wzory.
-Jesteś taka
piękna – powiedział to i już miał mnie pocałować gdy nagle Tomas zaczął płakać.
- Ja pójdę –
powiedziałam speszona.
Po chwili
byłam już na górzę. Maluch siedział w kołysce machając rączkami we wszystkie
strony. Chwyciłam go by sprawdzić czy nie miał przypadkiem gorączki. Tomas miał
dość spore wypieki na twarzy, łzy spływały mu delikatnie po policzkach.
Zaczęłam panikować. Nie wiedziałam co robić.
- Louis! –
krzyknęłam z łamiącym się głosem.
-Co się
stało? – nawet nie zauważyłam kiedy znalazł się koło mnie.
-Ma
wypieki…gorączkę i nwm co robić…. Louis boję się. Ja, ja nwm co mam zrobić. Nie
wiem jakie lekarstwa zażywają dzieci…zadzwońmy do mojej ciotki.
-Po
pierwsze: [T.I] spokojnie, jestem przy tobie, po drugie: nie ma się czym
martwić, bo ja znam dobry patent na zbicie gorączki i małemu zaraz nic nie
będzie i po trzecie: już się nie denerwuj dobrze? – przy ostatnim zdaniu objął
mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i skierowaliśmy się w
stronę kuchni.
TomlinsonLover.
3-4 KOMENTARZE = NASTĘPNA CZĘŚĆ :* <3
super pomysł na bloog :):) pięknie
OdpowiedzUsuńfajne
OdpowiedzUsuńAwww. Boskie. Czekam na nexta <3
OdpowiedzUsuńświetny :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga: http://so-many-dreams-one-direction.blogspot.com/
Widzę , że ktoś tu używa szantażu ;D..nie ma to jak mała bitwa w kuchni z romantycznym uniesieniem.Tylko szkoda ciasta ;<
OdpowiedzUsuńI mieli się zacząć całkować ciupasko jedna ! W następnym rozdziale ktoś ma się całować może nawet z kozą ale pocałunek ma być !