Czyściłam właśnie
Lukasa, gdy usłyszałam silnik jakiegoś pojazdu. Myśląc, że to
weterynarz, odłożyłam szczotkę i poszłam na podwórze
posiadłości ciotki. Lecz nie był Josh Rogers. Ujrzałam czarną
furgonetkę, z której wyszedł jakiś facet.
-Dzień dobry, czy
to stadnina Cezar?- zapytał podchodząc do mnie.
-Tak- pokiwałam
głową i chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale on podszedł do
auta i otworzył suwane drzwi z boku. Coś jeszcze powiedział i
usiadł za kierownicą. Z pojazdu zaczęli wychodzić jacyś chłopacy
z torbami. Podeszli do mnie i położyli walizki na ziemi.
-Cześć- przywitała
się czwórka z nich. Jeden robił coś na swoim iPhonie i nie raczył
nawet spojrzeć, gdzie jest.
-Cześć-
odpowiedziałam marszcząc czoło.- O co tu chodzi?
Jedne z nich już
otworzyć usta, ale nic nie powiedział tylko wpatrywał się w coś
za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą do nas
ciotkę, Olivię.
-[T.I.] poznaj
chłopaków z zespołu One Direction. Będziesz ich uczyć jazdy
konnej- powiedziała zdyszana.
-Ja będę ich
uczyć?- podniosłam lekko brwi do góry.
-Tak. Chyba nie masz
nic przeciwko?- ciotka spojrzała na mnie krzywo, a ja pod presją
pokiwałam przecząco głową.
-Dobrze, więc
chodźcie ze mną chłopaki. Pokażę wam pokój..
Szybko się
oddalili, a ja udałam się z powrotem do boksu Lukasa zatopiona w
myślach, jak to będzie znowu uczyć zakochane w sobie gwiazdeczki.
Westchnęłam głośno i udałam się do siodlarni po lonżę, by
poćwiczyć z Kasztanką. Wzięłam do ręki linę i poszłam po
konia.
Gdy weszłyśmy na
wybieg zamknęłam bramę i odpięłam lonżę. Wolna klacz
odskoczyła i odbiegła parę kroków ode mnie. Przeszłam na środek
wybiegu i uderzyłam liną o ziemie za tylnymi nogami konia. Zwierzę
prychnęło i niechętnie puściło się truchtem.
Po dwudziestu
minutach chód klaczki stał się bardziej rytmiczny, a ona sama
spokojniejsza. Zadowolona z efektu pracy pozwoliłam Kasztance
zwolnić. Podeszłam do niej i pogłaskałam po czole.
Nagle ktoś zaczął
klaskać, a Kasztanka przestraszyła się. Skuliła uszy i stanęła
dęba. W ostatniej chwili odskoczyłam. Gdy przednie kopyta klaczy znalazły
się na ziemi szybko złapałam ją za uzdę i zaczęłam kreślić
kółeczka na pysku, by się uspokoiła. Spojrzałam w stronę
chłopaka, który wcześniej nie rozstawał się z komórką.
Zmierzyłam go wzrokiem i przeniosłam wzrok na odprężoną już
Kasztankę. Cmoknęłam, a koń ruszył razem za mną.
Zamknęłam bramę i
poszłam do stajni, gdzie zostawiłam zmęczoną Kasztankę w boksie.
Udałam się do paszarni, gdzie przygotowałam kolację, dla siedmiu
koni, Lukasa, Kasztanki, Coco Chanel, Juty, Silana, Jowity i Pauli.
Gdy wyszłam z pomieszczenia, niosąc wiadra paszy, zobaczyłam sześć
łbów wystających z boksów. Uwielbiałam ten widok.
Po kolei nasypywałam
jedzenia do żłobów. Słyszałam tylko ciche rżenie i kopanie w
ściany boksów. Gdy doszłam do ostatniego pomieszczenia,
zobaczyłam, stojącego w głębi Lukasa. Nasypałam mu jedzenie,
lecz go nawet nie powąchał. Stał z lekko spuszczonym łbem i
przymkniętymi oczami. Podeszłam do niego i zaczęłam wykonywać
masaż.
Przez głowę
przeleciało mi tysiące wspomnień. Jeszcze dziesięć lat temu
jeździł na najlepszych zawodach w skokach przez przeszkody i
wygrywał razem z moim ojcem. Jednak pewnego dnia mój tata popełnił
błąd. Po wielogodzinnej walce w szpitalu zmarł. Lukas nie
ucierpiał, aż tak bardzo. Lecz po stracie dwóch najważniejszych
osób w jego życiu załamał się. Moja ciocia zaczęła się nim
zajmować, wiedziała dość dużo o koniach.
Moja matka po
śmierci ojca postanowiła wyjechać do Australii zostawiając mnie z
ciotką. Zajęła się hodowlą koni rasy hanowerskiej. Mało z nią
rozmawiałam, a jeżeli już to było to związane ze świętami.
Przez te wszystkie
wspomnienia łzy napłynęły mi strumieniami do oczu. Pogłaskałam
Lukasa po czole i wyszłam pośpiesznie ze stajni. Swoje kroki
skierowałam do domu. Przed drzwiami wytarłam łzy rękawem bluzki i
otworzyłam drzwi, by wejść do środka.
-[T.I.] zjesz z
nami?- usłyszałam za sobą głos ciotki.
-Nie, dziękuję.
Pójdę do pokoju- powiedziałam nie odwracając się i poszłam tak
gdzie mówiłam.
Wykończona całym
dniem roboty przy koniach (przez to, że nasz stajenny Ben miał dziś
wolne) położyłam się na łóżku, nawet nie przebierając się w
piżamę. Zamknęłam oczy i szybko zasnęłam.
Rano obudził mnie
promienie słońca. Spojrzałam na zegarek obok łóżka, była
szósta. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i przebrałam w czyste
ciuchy. Zeszłam do kuchni po jabłko i udałam się do stajni, by
nakarmić konie.
Przygotowywanie
paszy zajęło mi sporo czasu. Przez to, że myślałam o tacie,
mamie i Lukasie łzy znowu pojawiły się na moich policzkach. Szybko
je starłam i z pełnymi wiadrami ruszyłam nakarmić głodne
zwierzęta.
-Cześć- usłyszałam
za sobą męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego z tych
chłopaków. Go najbardziej zapamiętałam. Na początku nie
rozstawał się z telefonem, a potem jeszcze jak głupi klaskał,
czym przestraszył Kasztankę.
-Cześć-
powiedziałam oschle i ruszyłam w stronę pierwszego boksu.
-Pomóc ci? Nie
zdążyłem cię jeszcze przeprosić za wczoraj. Nie wiedziałem, że
się wystraszy.
-Poradzę sobie. I
nic się takiego nie stało. Nie wiedziałeś- wygięłam usta w
uśmiech i otworzyłam pierwsze drzwi. Weszłam do środka i wsypałam
zawartość wiadra do żłobu. Pogłaskałam po czole Coco i wyszłam
zamykając drzwi. Gdy wyszłam zobaczyłam stojącego chłopaka z
wiadrami paszy.
-No dobrze. Wsyp po
jednym wiadrze do każdego żłobu, do trzech boksów. Do ostatniego
nie wchodź.
Wsypałam paszę
jeszcze Silanowi i Jucie i poszłam do Lukasa. Od wczoraj nie tknął
paszy. Poszłam po buteleczki z olejkami aromatycznymi i wróciłam
do boksu. Staruszek stał w głębi swojego boksu z opuszczonym łbem
i osowiałym spojrzeniem.
Wylałam sobie parę
kropel na dłoń i zaczęłam masować mu nozdrza.
-Co robisz?-
podskoczyłam, aż na dźwięk czyjegoś głosu. To znowu on.
-Masaż. Jest już
stary i nie chce jeść. Może mu to pomóc- spojrzałam na
starzejącego się Lukasa.
Jeszcze parę lat temu był energiczny i
sprawiał wrażenie szczęśliwego. Był ze mną od zawsze. To do
niego przychodziłam wylewać swoje żale. Wydawał się mnie
rozumieć i wspierać.
Po chwili przerwałam
masaż i pocałowałam go w czoło.
-Nie przedstawiłem
ci się jeszcze- powiedział do mnie chłopak, gdy wyszłam z boksu.-
Nazywam się Zayn Malik- uśmiechnął się słodko i podał mi dłoń.
-[T.I.] [T.N.].
Przepraszam, ale ręki ci nie podam- pokazałam dłoń całą w
olejku i sierści konia.
-Nic nie szkodzi.
-Tak właściwie, to
dlaczego nie śpisz?- zapytałam idąc do pomieszczenia gospodarczego
odnieść buteleczkę i wytrzeć dłonie.
-Nie wiem. Ostatnio
gorzej sypiam. Widziałem, że wychodzisz z domu, więc uznałem, że
ci pomogę. I tak nie mam nic lepszego do roboty- westchnął i oparł
się o framugę drzwi.
Nic nie
odpowiedziałam, bo usłyszałam, że samochód podjeżdża na
podwórze. Wybiegłam z pomieszczenia i pobiegłam do wysiadającego
z auta Bena.
-Cześć. W końcu
jesteś- uśmiechnęłam się do niego.
-Cześć. Mam coś
ważnego zrobić, że tak się cieszysz na mój widok?- zażartował
i poszedł ze mną do stajni.- A to kto?- wskazał na idącego w
stronę domu Zayna.
-Jeden z pięciu
chłopaków z jakiegoś zespołu. Mam ich uczyć jeździć-
westchnęłam.
-Będzie ciekawie-
zaśmiał się.
-Na pewno. Idziemy
wyprowadzić konie?- uśmiechnęłam się i poszłam po uwiązy i kantary dla koni.
Gdy sześć z nich
było już na padoku, podeszliśmy z Benem do boksu Lukasa.
-Od pary dni nic nie
je- odezwałam się patrząc na wystające żebra.
-Może daj mu trochę
otrębów z bananami i miodem? To go powinno skusić do jedzenia.
-Dobry pomysł-
udałam się do paszarni i przygotowałam niedużo paszy.
Weszłam do boksu
siwka i wsypałam mu zawartość wiadra do żłobu. Włożył pysk do
koryta i zjadł tylko trochę ziarna.
-Zadzwonię później
do pana Rogersa. Może on coś nam podpowie- westchnęłam.
O 10;30 wszystkie
boksy już były sprzątnięte,a podwórze zamiecione. Zostawiłam
Bena z Kasztanką i poszłam na śniadanie do domu, gdzie już
wszyscy na mnie czekami.
-W końcu [T.I.].
Jak się czuje Lukas?- zapytała z troską ciotka.
-Nie chce jeść.
Zadzwonię do weterynarza.
Chwyciłam do ręki
bezprzewodowy telefon i wybrałam numer pana Rogera.
-Halo?- odezwał się
jego cichy głos.
-Dzień dobry. Z tej
strony [T.I.]. Czy miałby pan dziś po południu trochę czasu?
Lukasowi się pogorszyło- powiedziałam smutnym głosem.
-Oczywiście. Będę
koło 13- odpowiedział i szybko się rozłączył.
Westchnęłam i
usiadłam na wolnym miejscu.
Po niecałych
dwudziestu minutach cały stół, który był napełniony po brzegi
różnym jedzenie, teraz stał już pusty. Przeraziłam się, gdy
zobaczyłam ile ci chłopacy jedzą. Przeważnie posiłki jadłam z
ciocią i czasami z Benem i moim wujkiem. Aktualnie znajdował się
na wyjeździe. Często wyjeżdżał. Jednak nadal zajmował ważne
miejsce w moim życiu.
Poznosiliśmy ze
stołu brudne naczynia i umówiłam się z nimi za pół godziny na
wybiegu. Ja w tym czasie poszłam przygotować Jutę na jazdę.
-To który
pierwszy?- zapytałam patrząc na idących w naszą stronę
chłopaków.
Czwórka z nich
cofnęła się o krok do tyłu.
-No więc mamy
ochotnika- uśmiechnęłam się i gestem ręki wskazałam miejsce
obok mnie.
-Louis- wygiął
usta w śliczny uśmiech i podszedł do konia.
-To jest Juta. Ma 5
lat. Jest dobra na pierwszą lekcję- wyjęłam z kieszeni kostki
cukru i podałam parę chłopakowi.- Daj jej o tak- położyłam trzy
kostki na otwartej dłoni i podstawiłam jej pod nos. Klacz szybkim
ruchem warg zabrała z mojej ręki cukier i zaczęła chrupać.
Oblizała jeszcze moją rękę i trąciła mnie pyskiem w
poszukiwaniu większej ilości.
Louis niepewnie
wysunął dłoń z kostką i podsunął jej ją pod nozdrza. Juta
zrobiła to samo co przed chwilą ze mną. Chłopak zaśmiał się i
pogłaskał ją po czole.
Ćwiczyliśmy przez
godzinę. Louis dobrze poruszał się w siodle, jakby miał do tego dar. Reszta chłopaków
opierała się o płot i co chwilę śmiała się z kolegi.
-No mam nadzieję,
że z wami pójdzie mi tak samo dobrze- uśmiechnęłam się do
chłopaka, a on złapał moją dłoń i musnął ustami. Lekko się
zarumieniłam, a po chwili zaśmiałam. Louis przeszedł przez płot,
a gdy wylądował obok Zayna dostał od niego kuksańca w brzuch.
-A ty kiedy nam
pokażesz jak jeździsz?- zapytał loczek, gdy wychodziłam z Jutą z
wybiegu.
-Nigdy- zwiesiłam
głowę i przyspieszyłam kroku.
Rozsiodłałam
klaczkę i zaprowadziłam ją z powrotem na padok.
Gdy zaniosłam już
sprzęt do siodlarni, zajrzałam do boksu Lukasa.
Leżał na podłodze,
z pyskiem opartym na słomie. Jego boki unosiły się i zapadały
przy każdym oddechu. Weszłam do środka i usiadłam przy nim.
Położyłam jego łeb na swoich kolanach i zaczęłam głaskać po
pysku i grzywie.
Łzy samoistnie
spływały po moich policzkach sprawiając, że czułam się jeszcze
gorzej. Przytuliłam się do jego pyska.
-Nie umieraj-
wyszlochałam.
Po
jakimś czasie usłyszałam kroki, więc otarłam łzy.
-Josh..-
wydukałam, gdy ujrzałam weterynarza przed boksem.
-Cześć
[T.I.]- odezwał się łagodnie i wszedł do boksu.
-Zbadasz
go?- zapytałam po chwili ciszy.
-Tak, a
czy ty w tym czasie mogłabyś zawołać Olivię? Muszę z nią
porozmawiać.
-Oczywiście-
wyszłam z boksu i rzuciłam się biegiem do domu, by jak najszybciej znaleźć się przy Lukasie.
-Zayn
widziałeś moją ciotkę? -zapytałam wbiegając do domu.
-Przed
chwilą poszła na górę- odpowiedział szybko, a gdy chciałam
wyjść dodał:- Stało się coś [T.I.]?
-Nie,
nie. Przepraszam, ale to pilne- uśmiechnęłam się i pobiegłam na
górę.
-Ciociu
Josh prosił mnie, żebym cię zawołała- powiedziałam uchylając
drzwi od pokoju.
-Idę
kochanie- schowała jakieś papiery do szafki i wyszła za mną.
Wyprzedziłam ciotkę i szybko znalazłam się w stajni.
-Już
idzie- zwróciłam się do klęczącego mężczyzny.
-Dziękuję-
wyprostował się i wyszedł z boksu.
ZaynLoveForever
_____________________________________________________________________
HEJ! Mam nadzieję, że podoba wam się ten imagin, bo duużo się z nim męczyłam. Przewiduję więcej części i mam nadzieję, że pozwolicie mi je opublikować. Mam nadzieję, że jeżeli przeczytacie, skomentujecie, bo to dla mnie naprawdę ważne.. Naprawdę daje kopa i zapędza do lepszej, szybszej pracy. Nawet, jeżeli napiszecie, że wam się nie podoba, albo co mam zmienić.
Cieszymy się, że nadal czytacie naszego bloga (tak mi się przynajmniej wydaje). I oczywiście dziękujemy za ponad 10000 wyświetleń!
I zaglądajcie do zakładki zamówienie jeżeli chcecie dedyki :)
Już was nie zanudzam, pozdrawiam Hope <3
Tak ślicznie pisałaś o tych koniach,że aż mi dech zabrało.Nie mam słów.Strasznie mi się podoba i prawie zaczęłam płakac jak Lukas umierał.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny.
Podrawiam Vicky :D
Cieszę się, że ci się podoba, ale on nie umarł. :D
UsuńBardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać, kiedy dodasz następny :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dodasz jak najszybciej :P
Zapraszam http://still-the-one-blog.blogspot.com/
Boski. Czekam na nexta<3 :***
OdpowiedzUsuńcuuuuuuuudownyyyy <3
OdpowiedzUsuńW KOŃCU! CZEKAŁAM NA TO!
OdpowiedzUsuńok, więc się rozpiszę
piszesz cudownie i mnie to wciąga i jest to wszystko tak ładnie zgrane. mam nadzieję, że Zayn jej w tym wszystkim pomoże, bo nie może zostać sama.
"Louis dobrze poruszał się w siodle" no ba. on się wszędzie dobrze porusza, hahha<3
ogólnie mówiąc, imagin boski, czekam na nexta! :*
Superowy imagin. Nie mogę doczekać się następnego.zapraszam do mnie ja-jestem-cudem.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCudowny ! Kiedy dodasz kolejny?! Nie mogę się doczekać! Dodaj szybkoo!
OdpowiedzUsuńW końcu Zayn :) Podoba mi się, bardzo!
OdpowiedzUsuńSuper, ekstra, boskie, na maksa fantastyczne! Czekam na kontynuacje <3
OdpowiedzUsuń