poniedziałek, 5 sierpnia 2013

# 48. Zayn cz.1

Czyściłam właśnie Lukasa, gdy usłyszałam silnik jakiegoś pojazdu. Myśląc, że to weterynarz, odłożyłam szczotkę i poszłam na podwórze posiadłości ciotki. Lecz nie był Josh Rogers. Ujrzałam czarną furgonetkę, z której wyszedł jakiś facet.
-Dzień dobry, czy to stadnina Cezar?- zapytał podchodząc do mnie.
-Tak- pokiwałam głową i chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale on podszedł do auta i otworzył suwane drzwi z boku. Coś jeszcze powiedział i usiadł za kierownicą. Z pojazdu zaczęli wychodzić jacyś chłopacy z torbami. Podeszli do mnie i położyli walizki na ziemi.
-Cześć- przywitała się czwórka z nich. Jeden robił coś na swoim iPhonie i nie raczył nawet spojrzeć, gdzie jest.
-Cześć- odpowiedziałam marszcząc czoło.- O co tu chodzi?
Jedne z nich już otworzyć usta, ale nic nie powiedział tylko wpatrywał się w coś za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą do nas ciotkę, Olivię.
-[T.I.] poznaj chłopaków z zespołu One Direction. Będziesz ich uczyć jazdy konnej- powiedziała zdyszana.
-Ja będę ich uczyć?- podniosłam lekko brwi do góry.
-Tak. Chyba nie masz nic przeciwko?- ciotka spojrzała na mnie krzywo, a ja pod presją pokiwałam przecząco głową.
-Dobrze, więc chodźcie ze mną chłopaki. Pokażę wam pokój..
Szybko się oddalili, a ja udałam się z powrotem do boksu Lukasa zatopiona w myślach, jak to będzie znowu uczyć zakochane w sobie gwiazdeczki. Westchnęłam głośno i udałam się do siodlarni po lonżę, by poćwiczyć z Kasztanką. Wzięłam do ręki linę i poszłam po konia.
Gdy weszłyśmy na wybieg zamknęłam bramę i odpięłam lonżę. Wolna klacz odskoczyła i odbiegła parę kroków ode mnie. Przeszłam na środek wybiegu i uderzyłam liną o ziemie za tylnymi nogami konia. Zwierzę prychnęło i niechętnie puściło się truchtem.
Po dwudziestu minutach chód klaczki stał się bardziej rytmiczny, a ona sama spokojniejsza. Zadowolona z efektu pracy pozwoliłam Kasztance zwolnić. Podeszłam do niej i pogłaskałam po czole.
Nagle ktoś zaczął klaskać, a Kasztanka przestraszyła się. Skuliła uszy i stanęła dęba. W ostatniej chwili odskoczyłam. Gdy przednie kopyta klaczy znalazły się na ziemi szybko złapałam ją za uzdę i zaczęłam kreślić kółeczka na pysku, by się uspokoiła. Spojrzałam w stronę chłopaka, który wcześniej nie rozstawał się z komórką. Zmierzyłam go wzrokiem i przeniosłam wzrok na odprężoną już Kasztankę. Cmoknęłam, a koń ruszył razem za mną.
Zamknęłam bramę i poszłam do stajni, gdzie zostawiłam zmęczoną Kasztankę w boksie. Udałam się do paszarni, gdzie przygotowałam kolację, dla siedmiu koni, Lukasa, Kasztanki, Coco Chanel, Juty, Silana, Jowity i Pauli. Gdy wyszłam z pomieszczenia, niosąc wiadra paszy, zobaczyłam sześć łbów wystających z boksów. Uwielbiałam ten widok.
Po kolei nasypywałam jedzenia do żłobów. Słyszałam tylko ciche rżenie i kopanie w ściany boksów. Gdy doszłam do ostatniego pomieszczenia, zobaczyłam, stojącego w głębi Lukasa. Nasypałam mu jedzenie, lecz go nawet nie powąchał. Stał z lekko spuszczonym łbem i przymkniętymi oczami. Podeszłam do niego i zaczęłam wykonywać masaż.
Przez głowę przeleciało mi tysiące wspomnień. Jeszcze dziesięć lat temu jeździł na najlepszych zawodach w skokach przez przeszkody i wygrywał razem z moim ojcem. Jednak pewnego dnia mój tata popełnił błąd. Po wielogodzinnej walce w szpitalu zmarł. Lukas nie ucierpiał, aż tak bardzo. Lecz po stracie dwóch najważniejszych osób w jego życiu załamał się. Moja ciocia zaczęła się nim zajmować, wiedziała dość dużo o koniach.
Moja matka po śmierci ojca postanowiła wyjechać do Australii zostawiając mnie z ciotką. Zajęła się hodowlą koni rasy hanowerskiej. Mało z nią rozmawiałam, a jeżeli już to było to związane ze świętami.
Przez te wszystkie wspomnienia łzy napłynęły mi strumieniami do oczu. Pogłaskałam Lukasa po czole i wyszłam pośpiesznie ze stajni. Swoje kroki skierowałam do domu. Przed drzwiami wytarłam łzy rękawem bluzki i otworzyłam drzwi, by wejść do środka.
-[T.I.] zjesz z nami?- usłyszałam za sobą głos ciotki.
-Nie, dziękuję. Pójdę do pokoju- powiedziałam nie odwracając się i poszłam tak gdzie mówiłam.
Wykończona całym dniem roboty przy koniach (przez to, że nasz stajenny Ben miał dziś wolne) położyłam się na łóżku, nawet nie przebierając się w piżamę. Zamknęłam oczy i szybko zasnęłam.

Rano obudził mnie promienie słońca. Spojrzałam na zegarek obok łóżka, była szósta. Niechętnie zwlokłam się z łóżka i przebrałam w czyste ciuchy. Zeszłam do kuchni po jabłko i udałam się do stajni, by nakarmić konie.
Przygotowywanie paszy zajęło mi sporo czasu. Przez to, że myślałam o tacie, mamie i Lukasie łzy znowu pojawiły się na moich policzkach. Szybko je starłam i z pełnymi wiadrami ruszyłam nakarmić głodne zwierzęta.
-Cześć- usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam jednego z tych chłopaków. Go najbardziej zapamiętałam. Na początku nie rozstawał się z telefonem, a potem jeszcze jak głupi klaskał, czym przestraszył Kasztankę.
-Cześć- powiedziałam oschle i ruszyłam w stronę pierwszego boksu.
-Pomóc ci? Nie zdążyłem cię jeszcze przeprosić za wczoraj. Nie wiedziałem, że się wystraszy.
-Poradzę sobie. I nic się takiego nie stało. Nie wiedziałeś- wygięłam usta w uśmiech i otworzyłam pierwsze drzwi. Weszłam do środka i wsypałam zawartość wiadra do żłobu. Pogłaskałam po czole Coco i wyszłam zamykając drzwi. Gdy wyszłam zobaczyłam stojącego chłopaka z wiadrami paszy.
-No dobrze. Wsyp po jednym wiadrze do każdego żłobu, do trzech boksów. Do ostatniego nie wchodź.
Wsypałam paszę jeszcze Silanowi i Jucie i poszłam do Lukasa. Od wczoraj nie tknął paszy. Poszłam po buteleczki z olejkami aromatycznymi i wróciłam do boksu. Staruszek stał w głębi swojego boksu z opuszczonym łbem i osowiałym spojrzeniem.
Wylałam sobie parę kropel na dłoń i zaczęłam masować mu nozdrza.
-Co robisz?- podskoczyłam, aż na dźwięk czyjegoś głosu. To znowu on.
-Masaż. Jest już stary i nie chce jeść. Może mu to pomóc- spojrzałam na starzejącego się Lukasa. 
Jeszcze parę lat temu był energiczny i sprawiał wrażenie szczęśliwego. Był ze mną od zawsze. To do niego przychodziłam wylewać swoje żale. Wydawał się mnie rozumieć i wspierać.
Po chwili przerwałam masaż i pocałowałam go w czoło.
-Nie przedstawiłem ci się jeszcze- powiedział do mnie chłopak, gdy wyszłam z boksu.- Nazywam się Zayn Malik- uśmiechnął się słodko i podał mi dłoń.
-[T.I.] [T.N.]. Przepraszam, ale ręki ci nie podam- pokazałam dłoń całą w olejku i sierści konia.
-Nic nie szkodzi.
-Tak właściwie, to dlaczego nie śpisz?- zapytałam idąc do pomieszczenia gospodarczego odnieść buteleczkę i wytrzeć dłonie.
-Nie wiem. Ostatnio gorzej sypiam. Widziałem, że wychodzisz z domu, więc uznałem, że ci pomogę. I tak nie mam nic lepszego do roboty- westchnął i oparł się o framugę drzwi.
Nic nie odpowiedziałam, bo usłyszałam, że samochód podjeżdża na podwórze. Wybiegłam z pomieszczenia i pobiegłam do wysiadającego z auta Bena.
-Cześć. W końcu jesteś- uśmiechnęłam się do niego.
-Cześć. Mam coś ważnego zrobić, że tak się cieszysz na mój widok?- zażartował i poszedł ze mną do stajni.- A to kto?- wskazał na idącego w stronę domu Zayna.
-Jeden z pięciu chłopaków z jakiegoś zespołu. Mam ich uczyć jeździć- westchnęłam.
-Będzie ciekawie- zaśmiał się.
-Na pewno. Idziemy wyprowadzić konie?- uśmiechnęłam się i poszłam po uwiązy i kantary dla koni.
Gdy sześć z nich było już na padoku, podeszliśmy z Benem do boksu Lukasa.
-Od pary dni nic nie je- odezwałam się patrząc na wystające żebra.
-Może daj mu trochę otrębów z bananami i miodem? To go powinno skusić do jedzenia.
-Dobry pomysł- udałam się do paszarni i przygotowałam niedużo paszy.
Weszłam do boksu siwka i wsypałam mu zawartość wiadra do żłobu. Włożył pysk do koryta i zjadł tylko trochę ziarna.
-Zadzwonię później do pana Rogersa. Może on coś nam podpowie- westchnęłam.


O 10;30 wszystkie boksy już były sprzątnięte,a podwórze zamiecione. Zostawiłam Bena z Kasztanką i poszłam na śniadanie do domu, gdzie już wszyscy na mnie czekami.
-W końcu [T.I.]. Jak się czuje Lukas?- zapytała z troską ciotka.
-Nie chce jeść. Zadzwonię do weterynarza.
Chwyciłam do ręki bezprzewodowy telefon i wybrałam numer pana Rogera.
-Halo?- odezwał się jego cichy głos.
-Dzień dobry. Z tej strony [T.I.]. Czy miałby pan dziś po południu trochę czasu? Lukasowi się pogorszyło- powiedziałam smutnym głosem.
-Oczywiście. Będę koło 13- odpowiedział i szybko się rozłączył.
Westchnęłam i usiadłam na wolnym miejscu.

Po niecałych dwudziestu minutach cały stół, który był napełniony po brzegi różnym jedzenie, teraz stał już pusty. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam ile ci chłopacy jedzą. Przeważnie posiłki jadłam z ciocią i czasami z Benem i moim wujkiem. Aktualnie znajdował się na wyjeździe. Często wyjeżdżał. Jednak nadal zajmował ważne miejsce w moim życiu.
Poznosiliśmy ze stołu brudne naczynia i umówiłam się z nimi za pół godziny na wybiegu. Ja w tym czasie poszłam przygotować Jutę na jazdę.
-To który pierwszy?- zapytałam patrząc na idących w naszą stronę chłopaków.
Czwórka z nich cofnęła się o krok do tyłu.
-No więc mamy ochotnika- uśmiechnęłam się i gestem ręki wskazałam miejsce obok mnie.
-Louis- wygiął usta w śliczny uśmiech i podszedł do konia.
-To jest Juta. Ma 5 lat. Jest dobra na pierwszą lekcję- wyjęłam z kieszeni kostki cukru i podałam parę chłopakowi.- Daj jej o tak- położyłam trzy kostki na otwartej dłoni i podstawiłam jej pod nos. Klacz szybkim ruchem warg zabrała z mojej ręki cukier i zaczęła chrupać. Oblizała jeszcze moją rękę i trąciła mnie pyskiem w poszukiwaniu większej ilości.
Louis niepewnie wysunął dłoń z kostką i podsunął jej ją pod nozdrza. Juta zrobiła to samo co przed chwilą ze mną. Chłopak zaśmiał się i pogłaskał ją po czole.


Ćwiczyliśmy przez godzinę. Louis dobrze poruszał się w siodle, jakby miał do tego dar. Reszta chłopaków opierała się o płot i co chwilę śmiała się z kolegi.
-No mam nadzieję, że z wami pójdzie mi tak samo dobrze- uśmiechnęłam się do chłopaka, a on złapał moją dłoń i musnął ustami. Lekko się zarumieniłam, a po chwili zaśmiałam. Louis przeszedł przez płot, a gdy wylądował obok Zayna dostał od niego kuksańca w brzuch.
-A ty kiedy nam pokażesz jak jeździsz?- zapytał loczek, gdy wychodziłam z Jutą z wybiegu.
-Nigdy- zwiesiłam głowę i przyspieszyłam kroku.
Rozsiodłałam klaczkę i zaprowadziłam ją z powrotem na padok.
Gdy zaniosłam już sprzęt do siodlarni, zajrzałam do boksu Lukasa.
Leżał na podłodze, z pyskiem opartym na słomie. Jego boki unosiły się i zapadały przy każdym oddechu. Weszłam do środka i usiadłam przy nim. Położyłam jego łeb na swoich kolanach i zaczęłam głaskać po pysku i grzywie.
Łzy samoistnie spływały po moich policzkach sprawiając, że czułam się jeszcze gorzej. Przytuliłam się do jego pyska.
-Nie umieraj- wyszlochałam.
Po jakimś czasie usłyszałam kroki, więc otarłam łzy.
-Josh..- wydukałam, gdy ujrzałam weterynarza przed boksem.
-Cześć [T.I.]- odezwał się łagodnie i wszedł do boksu.
-Zbadasz go?- zapytałam po chwili ciszy.
-Tak, a czy ty w tym czasie mogłabyś zawołać Olivię? Muszę z nią porozmawiać.
-Oczywiście- wyszłam z boksu i rzuciłam się biegiem do domu, by jak najszybciej znaleźć się przy Lukasie.
-Zayn widziałeś moją ciotkę? -zapytałam wbiegając do domu.
-Przed chwilą poszła na górę- odpowiedział szybko, a gdy chciałam wyjść dodał:- Stało się coś [T.I.]?
-Nie, nie. Przepraszam, ale to pilne- uśmiechnęłam się i pobiegłam na górę.
-Ciociu Josh prosił mnie, żebym cię zawołała- powiedziałam uchylając drzwi od pokoju.
-Idę kochanie- schowała jakieś papiery do szafki i wyszła za mną. Wyprzedziłam ciotkę i szybko znalazłam się w stajni.
-Już idzie- zwróciłam się do klęczącego mężczyzny.
-Dziękuję- wyprostował się i wyszedł z boksu.


ZaynLoveForever
_____________________________________________________________________

HEJ! Mam nadzieję, że podoba wam się ten imagin, bo duużo się z nim męczyłam. Przewiduję więcej części i mam nadzieję, że pozwolicie mi je opublikować. Mam nadzieję, że jeżeli przeczytacie, skomentujecie, bo to dla mnie naprawdę ważne.. Naprawdę daje kopa i zapędza do lepszej, szybszej pracy. Nawet, jeżeli napiszecie, że wam się nie podoba, albo co mam zmienić.
Cieszymy się, że nadal czytacie naszego bloga (tak mi się przynajmniej wydaje). I oczywiście dziękujemy za ponad 10000 wyświetleń!
I zaglądajcie do zakładki zamówienie jeżeli chcecie dedyki :)  
Już was nie zanudzam, pozdrawiam Hope <3

10 komentarzy:

  1. Tak ślicznie pisałaś o tych koniach,że aż mi dech zabrało.Nie mam słów.Strasznie mi się podoba i prawie zaczęłam płakac jak Lukas umierał.
    Czekam na następny.
    Podrawiam Vicky :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podoba, ale on nie umarł. :D

      Usuń
  2. Bardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać, kiedy dodasz następny :D
    Mam nadzieję, że dodasz jak najszybciej :P
    Zapraszam http://still-the-one-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. cuuuuuuuudownyyyy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. W KOŃCU! CZEKAŁAM NA TO!
    ok, więc się rozpiszę
    piszesz cudownie i mnie to wciąga i jest to wszystko tak ładnie zgrane. mam nadzieję, że Zayn jej w tym wszystkim pomoże, bo nie może zostać sama.
    "Louis dobrze poruszał się w siodle" no ba. on się wszędzie dobrze porusza, hahha<3
    ogólnie mówiąc, imagin boski, czekam na nexta! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Superowy imagin. Nie mogę doczekać się następnego.zapraszam do mnie ja-jestem-cudem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny ! Kiedy dodasz kolejny?! Nie mogę się doczekać! Dodaj szybkoo!

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu Zayn :) Podoba mi się, bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  8. Super, ekstra, boskie, na maksa fantastyczne! Czekam na kontynuacje <3

    OdpowiedzUsuń